czwartek, 15 lipca 2010




Katowice. Tu niespodzianka! Po zagorzałej walce dobra ze złem udało mi się przejść pierwszy etap. W sumie zadajecie sobie pytanie co takiego stresującego jest w pierwszym etapie czyli ocenie teczek? Otóż kiedy wbiega się w ostatniej chwili na sale zostaje się zatrzymanym za brak odpowiedniego kwitku to może człowieka wkurwić. Ale w pewnym momencie cud! Jahwe Allach Kriszna czy inne Światowidy litują się nad biednym człowiekiem. Dziwnym zbiegiem okoliczności przy pakowaniu kwit zaplątał się torbie. W ostatniej chwili rzucam prace na parapet. Od tego czasu dostaje gratis 4 godziny pracy komisji na opróżnienie spodni po tym nie zbyt udanym początku.
Wieczorem już pełni nadziei że następnego ranka wyśpię się już we własnym łóżku, dostajemy wyniki.
Tutaj mała przerwa na zwinięcie języka i podniesienie szczęki z chodnika.
Dostałem się do drugiego etapu! Zawsze zawsze mogę się pochwalić, że dostałem się do pierwszej trzydziestki z stu trzydziestu wyjadaczy. Tego dnia zostało już mi tylko kilka godzin marszu w pełnym ekwipunku i szukanie jakiegoś noclegu...
Trudny wybór. Pensjonat nad klubem gogo i łózka ociekające płynami ustrojowymi czy hotel gdzie za jedną noc życzą sobie 160zł?? Do tej pory zastanawiam się co bym wybrał jak bym w końcu nie zalazł hotelu robotniczego pełnego wygłodniałych trawy górników.
Oczywiście żaden z dwóch autystycznych portierów nie mógł znaleźć nic oprócz dwójek. Ale zawsze to i tak stówę do przodu.. Mały posiłek z końcówki piersiówki i spać.

Rano pobudka, dojazd na uczelnie. Na wejście otrzymujemy po rolce slajdu, jakiś fuji najniższa półka iso 400, 36 klatek .
Dwa tematy:
"Moje buty"- w trzech kadrach
"Człowiek i stół"- w siedmiu kadrach
Świetnie... Buty ok. nie ma problemu, do CCC, dziecięce buciki za 15 pln i krótka historyjka na dworcu. Ktoś chce buty rozmiar 29?
Drugi temat gorzej, zero pomysłu... Kilka reporterskich przyczajonych ujęć tele na targowisku. W ten sposób oto wykopałem sobie grób...
Ale za to w wolnym czasie który teoretycznie miałem przeznaczyć na zdjęcia zdążyłem zwiedzić galerie sztuki i imponującą wystawę Andiego Warholma składającą się z jednego dzieła... Mao Tse-Tung bodajże.
Zdałem slajdy, poczekałem kilka godzin na ich wywołanie,oprawiłem w rzutnikowe ramki wybrane klatki i już o 22 telefonicznie dowiedziałem się, że grób który wcześniej wykopałem okazał się wystarczająco głęboki aby pochować w nim resztki nadziei.
No i cóż? No i Wrocław... Czuję, że się nie dogadamy.

P.S.
Przyrzekam umyć skaner i pomyśleć nad powiększalnikiem aby nie robił takich obsyfionych zdjęć.
Cholera napisałem najdłuższą notkę w życiu a dalej nie mogę usnąć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz