czwartek, 31 grudnia 2009


Stanowczo mam dość amerykańskich super produkcji. Po premierze Avatara tłumy zaczęły falować wychwalając zajebistość tego filmu. Ale spójrzmy tak na to z boku. Owszem pieniędzy, pracy, poświęcenia, pomysłu włożyli w to ogromne ilości. Ale jest mały haczyk a zarazem olbrzymi dźwigowy hak. Jest nim scenariusz który oparty na kilku schematach mielonych w filmach amerykańskich od ponad 50 lat nie wnosi nic nowego i daje się ogólnie przewidzieć. Oleśnie naiwny. O i jeszcze jedno seks człowieka z kosmitą nawet poprzez tego avatara strasznie śmierdzi mi zoofilią. To tyle co mogę się przyczepić i po marudzić na temat tego filmu.

1 komentarz:

  1. strasznie śmieszne, wbrew pozorom "ci" z kreseczką to bardzo potrzebna literka :(. swoją drogą, nie miałam pojęcia, że tyle ludzi przeniosło się na blogspota, dopóki sama się nie przeniosłam. Lipa, teraz jestem trendy xD.

    A co do "Avatara" - nie widziałam, więc powiem tylko, że po przeczytaniu kilku zdań i opowieści Gawrona stwierdziłam, że to gówniane,a tłumy lecą tylko dlatego, że ich 3D cieszy. Chociaż podobno też chujowe :D

    OdpowiedzUsuń